When the string of singles for this year's Hardwired… to Self Destruct started rolling out, I had a similar reaction: a fine listen once through, but ultimately easily forgotten. But often for Metallica - Hardwired Bass Tab. (submitted by LoudLon ) Song: Hardwired. Artist: Metallica. Album: Hardwired to Self—Destruct (2016) Bassist: Robert Trujillo. Tabbed by LoudLon for Big BassTabs.com. Standard tuning (EADG) LEGEND: Hardwired.. To Self Destruct! That album is right there with Metallica's first 3 albums for me! However, I still really like Death Magnetic too. It represents Metallica's return to making thrash metal after 20 years! It's also the first Metallica thrash album released in my lifetime. Heavy metal legends Metallica will release their new album, Hardwired…To Self-Destruct on November 18. The band’s 11th studio album contains nearly 80 minutes of music spread across two discs Metallica’s. Hardwired… to Self-Destruct. Is Probably Their Best Album in 25 Years. Metallica had one of metal’s most formidable album runs across ’80s classics like Kill ‘Em All and Metallica Hardwired/Self Destruct Vinyl Box Set, Red/Yellow/Blue 3LP Records Product details Is Discontinued By Manufacturer ‏ : ‎ No MUK0. 12 kompozycji rozłożonych na 2 krążki dających w sumie 77 minut muzyki. Czy to szczęśliwe siódemki dla Metalliki i nowego studyjnego albumu zespołu? Do tej wyliczanki można dodać jeszcze jedną liczbę - 8. Właśnie tyle lat przyszło nam czekać na następcę „Death Magnetic”. Niektórzy przestawali już wierzyć, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym poznamy premierowy materiał od grupy z San Francisco. Inni przez ten czas stracili szacunek do Metalliki i odwrócili się do niej plecami twierdząc, że dawna legenda zaczęła już tylko odcinać kupony i żerować na zawartości portfeli fanów poprzez liczne wydawnictwa mające zamaskować długi okres końcu pojawiły się nowe utwory i ponownie miłośnicy gitarowego grania podzielili się na dwa obozy. Dla części był to zwiastun powrotu do korzeni, dla innych kolejny dowód na twórczą niemoc formacji. Choć Metallica na „Hardwired... To Self-Destruct” nie przebija swoich najbardziej klasycznych dokonań, to udało jej się nagrać najlepszą płytę od 1991 roku. Nowy materiał to spojrzenie przez zespół wstecz na swoją karierę i oddanie ducha przeszłości w poszczególnych utworach. Metallica pozostała wierna własnej tradycji, ale jednocześnie niejako zdefiniowała siebie na nowo. Thrashowi królowie wrócili na zapaleniec Metalliki powinien tu znaleźć coś dla siebie, bo „Hardwired... To Self-Destruct” tworzą zarówno rozpędzone kawałki, te w umiarkowanym tempie, a także te z wpadającymi w ucho liniami nadającymi im przebojowości. Może i brak tu takiej agresji, jak na „Kill 'Em All” czy takiego hitowego potencjału, jak na „Czarnym Albumie”, ale zespół postarał się znaleźć złoty środek między tymi dwoma całość „Hardwired” aranżacyjnie pozostaje ubogi, ale przypomina, że James Hetfield i spółka to nie tylko spadkobiercy Black Sabbath i Deep Purple, ale też punkowych kapel - właśnie w tym duchu został utrzymany pierwszy kawałek. Wykrzyczany refren, prosty rytm i niewiele bardziej skomplikowane partie gitary, a jednak tak rozpędzonej Metalliki dawno nie było dane nam słyszeć. 10. album Amerykanów zaczyna się potężnym ciosem, ale i na do widzenia otrzymujemy takowy. Zawierający bliźniaczo podobne intro oraz riff „Spit Out The Bone” może i jest kalką wymienionego „Hardwired”, ale z bardziej urozmaiconymi rozwiązaniami aranżacyjnymi i zmianami tempa. Z kolei wstawka z przesterowaną partią basu Roba Trujillo w tym numerze sprowadza nad całość ducha Cliffa do thrashowego rozdziału w historii Metalliki to nie wszystko, bo jest też wycieczka w lata 90. i okresu z płyt „Load” i „Reload”. Do tamtego czasu przenosi nas sabbathowy „Dream No More” odwołujący się do mitów o Cthulhu z „przeciąganymi” partiami wokalu Jamesa Hetfielda czy też romansujący z bluesem w przesterowanej wersji „ManUNkind”. Oprócz „Hardwired” Metallica udostępniła też wcześniej „Atlas, Rise!” i „Moth Into Flame”. Pierwszy z nich to ukłon w stronę Iron Maiden i gitarowych harmonii, drugi zaś to bodaj najbardziej chwytliwy utwór z płyty z refrenem mogącym podbić listy „Hardwired... To Self-Destruct” nie uświadczymy żadnych ballad, chyba że za taką wziąć „Halo On Fire” ze spokojniejszymi zwrotkami, nie ma tu też kompozycji instrumentalnych, jest za to hołd złożony Lemmy'emu w „Murder One”, który przecież miał ogromny wpływ na twórczość Metalliki. To kolejny utwór w umiarkowanym tempie zbliżający się do dokonań Black Sabbath, zaś tekst tworzą odniesienia do dorobku Motorhead. Lemmy z pewnością by się zasłuchiwał przy popijaniu kolejnych szklaneczek co cierpi 10. studyjny album Hetfielda, Ulricha, Hammetta i Trujillo? To dość trudny krążek w odbiorze, wymagający od słuchacza kilkukrotnego przesłuchania, aby go w pełni docenić. Nie pomaga długość utworów, które przynajmniej w części wydają się niepotrzebnie przeciągnięte, a nawet przekombinowane (dotyczy to w szczególności drugiego krążka). Użycie tu i ówdzie nożyczek przyniosłoby jedynie pozytywne skutki. Wypadkowa thrashowości i melodyjności Metalliki z lat 90. wniosła nową jakość, choć można narzekać, że Lars nie rozwinął się jako bębniarz, a może i zaliczył regres czy że solówki Hammetta nie mają już tego czegoś, co sprawiało, że nuciło się je pod nosem. Wielu wciąż będzie twierdziło, że Metallica skończyła się na „Kill 'Em All”, ale równie liczne grono powinno uznać, że zespół narodził się na nowo wraz z „Hardwired... To Self-Destruct”.Ocena: 3,5/5 Robert Skowronski Redaktor antyradia Loading ... Loading ...Premiera 10. albumu Metalliki, zatytułowanego „Hardwired… To Self-Destruct”, będzie miała miejsce 18 listopada, czyli już jutro! Pomimo tego, w nocy z 16 na 17 listopada miały miejsce premiery wszystkich utworów, które znajdą się na następcy „Death Magnetic” z 2008 roku. Jak zapowiadał wcześniej zespół, każdy z nich został opatrzony poznać Wasze zdanie na temat „Hardwired… To Self-Destruct”, w związku z czym przygotowaliśmy dla Was dwie ankiety – w jednej z nich pytamy o najlepszy kawałek Metalliki z nowej płyty, w drugiej o teledysk, który najbardziej przypadł Wam do gusty. Możecie zaznaczyć maksymalnie 3 odpowiedzi. Zapraszamy do głosowania!Przypominamy również o dzisiejszej akcji jednego z warszawskich i katowickich Empików – z okazji wydania najnowszego krążka Metalliki przewidziana jest specjalna, nocna premiera, na której nie zabraknie wyjątkowych konkursów i też listę wszystkich utworów z „Hardwired… To Self-Destruct”, razem z teledyskami:„Hardwired„„Atlas, Rise!„“Now That We’re Dead”„Moth Into Flame„„Dream No More”“Halo On Fire”„Confusion”„ManUNkind”„Here Comes Revenge”“Am I Savage?”„Murder One”„Spit Out the Bone”„Lords of Summer„ obejrzyj 01:38 Thor Love and Thunder - The Loop Czy podoba ci się ten film? Hardwired...To Self-Destruct – dziesiąty album studyjny amerykańskiej heavymetalowej grupy Metallica, który ukazał się 18 listopada 2016 roku nakładem należącej do zespołu wytwórni Blackened Recordings. Na dwupłytowym wydawnictwie znalazło się dwanaście premierowych utworów. Do każdej z piosenek na płycie został zrealizowany teledysk. Premierę albumu poprzedziły single „Hardwired”, „Moth Into Flame” oraz „Atlas, Rise!”, a potem wydano jeszcze trzy dodatkowe single: „Now That We're Dead”, „Spit Out the Bone” i balladę „Halo on Fire”. 18 listopada, 2016 Kategoria: Metal Karol Otkała Zacznijmy dość nietypowo. Jeśli liczyliście na to, że "Hardwired... To Self-Destruct" będzie tak zwanym powrotem do korzeni czyli grania sprzed ponad 25 lat, to spokojnie odpuście sobie dalsze czytanie tego tekstu i słuchanie nowej Metalliki. Jeśli mieliście jakiekolwiek oczekiwania wobec ich nowego albumu - patrzcie wyżej. Jeżeli natomiast wychodzicie z założenia, że co ma być to będzie, możecie przejść dalej, ale na własną odpowiedzialność. Długo przyszło czekać fanom na nowy materiał legendy thrash metalu. Po drodze trafiały się przebąkiwania o tworzeniu następcy "Death Magnetic", ale przez długi czas nic z nich nie wychodziło. Ostatecznie stanęło na ośmiu latach. Jest to na tyle dużo czasu, że można przygotować naprawdę genialny materiał, który zmiecie konkurencję z powierzchni ziemi. Jednak z drugiej strony tak długi okres daje do myślenia, że coś może jednak nie być tak jak powinno. W momencie opublikowania tracklisty oraz informacji o czasie trwania albumu, fanom mogło zapalić się żółte światełko. 12 utworów podzielono na dwie płyty, mimo że całość nie trwa 80 minut zatem spokojnie zmieściłaby się na jednym krążku. Wątpliwości wzbudzał czas trwania poszczególnych utworów - tylko jeden poniżej 4 minut, reszta w okolicach 6 lub wyżej. Z automatu nasuwały się niezbyt miłe skojarzenia z dwoma poprzednimi albumami. Przed premierą rzucono na pożarcie fanom trzy utwory. Pierwszy z nich - tytułowy "Hardwired" faktycznie dawał nadzieję na powrót do rasowego thrashu. Utwór nie powala, na zespołowe klasyki z pewnością by się nie zmieścił, ale wstydu nie przynosi. Jest szybko, ciężko i agresywnie, dodatkowo z całkiem ciekawą solówką. Drażnić może fragment tekstu "we're so fucked, shit outta luck", który ktoś w Internecie bardzo trafnie podsumował cytatem z "Sound Of Muzak" Porcupine Tree - "The music of rebellion / Makes you want to rage / But it's made by millionaires / Who are nearly twice your age". Fakt - śmiesznie brzmi to w ustach ponad 50-letniego milionera ale można to jakoś przetrawić. Druga zapowiedź - "Moth Into Flame" szybko sprowadziła na ziemię marzenia fanów o rasowym thrashu. Utwór brzmi jak gdzieś zagubiony fragment nowych nagrań '98 z "Garage Inc.". Zdecydowanie mniej tu dynamiki i ciężaru, ale całość jest rozbudowana dzięki czemu specjalnie nie nudzi. Ale jednak ziarenko zwątpienia zostało zasiane. Zwłaszcza, że utwór trwa prawie 6 minut. Trzecim uderzeniem z "Hardwired..." miał być "Atlas, Rise!". W czasie jego pierwszego przesłuchania stwierdziłem, że Metallica to ekipa kawalarzy, którzy nagrali utwór dla jaj i drażnią się z fanami. Okazuje się, że jednak nie... "Atlas, Rise!" nagrany jest na serio a nawet umieszczono go na płycie zaraz po otwierającym całość tytułowym "Hardwired". Brzmi to jak chory pomysł a'la "zagrajmy coś jak Iron Maiden". Utwór jest do bólu banalny, schematyczny i oklepany. Co najgorsze - przy którymś przesłuchaniu wpada w ucho. Jednocześnie w bezczelny sposób odsłania dwie duże bolączki nowego albumu, które w przypadku poprzednich utworów nie były aż tak odczuwalne. Ale o nich za chwilę - w kontekście całości. Co by nie było - światełko ostrzegawcze zapaliło się po raz kolejny. Pozostało nam 9 z 12 utworów. Na plus wyróżnia się tu zamykający drugi krążek "Spit Out The Bone" - thrashowa petarda, której daleko do dawnych dokonań Mety, ale jednak sprawia, że na twarzy słuchacza pojawia się szeroki uśmiech. Problemem tego utworu jest to, że został umieszczony na końcu albumu i ciężko do niego dotrwać. Dlaczego? Ponieważ 8 pozostałych kawałków jest zwyczajnie nudna. Po przesłuchaniu całości można dojść do wniosku, że albumowe zapowiedzi wcale nie są tak złe jak się wcześniej wydawało. Ba! Wraz ze "Spit Out The Bone" wypadają świetnie na tle reszty. Tu pojawia się dodatkowy problem. "Hardwired", "Moth Into Flame" i "Atlas, Rise!" nie są w żaden sposób reprezentatywne dla albumu jako całości i mogą ukazywać słuchaczowi coś czego na reszcie krążka zwyczajnie nie usłyszy. Ta reszta to coś z pogranicza odrzutów z "Load" i "Reload" rozciągniętych do granic możliwości tym samym zabiegiem co dwa poprzednie albumy zespołu. "Hardwired..." jest bardzo nieszczęśliwie ułożony. W czterech pierwszych utworach znajdują się trzy zapowiedzi przedzielone "Now That We're Dead". Jedynym beneficjentem takiego rozplanowania jest właśnie ten utwór ponieważ łatwiej przez niego przebrnąć w oczekiwaniu na "Moth Into Flame". Po tym następuje ponad 45-minutowa męczarnia w oczekiwaniu na 7 minut osłody, która w żaden sposób nie jest w stanie zrekompensować tego co działo się wcześniej. Te trzy kwadranse podzielono na 7 utworów do bólu oklepanych, monotonnych, schematycznych, nudnych, prostackich i niepotrzebnie wydłużonych. Dodatkowo utrzymano je w średnim tempie zatem w pewnym momencie następuje kumulacja znużenia. Słuchanie ich w domu męczy, na koncerty również średnio się nadają - istnieje ryzyko, że w czasie odgrywania "Confusion" publiczność zaśnie. Kilka ciekawych momentów odnaleźć możemy w "Halo On Fire". I to by było na tyle. Powróćmy do dwóch bolączek "Hardwired...". Pierwszą jest bez wątpienia Lars Ulrich. Nie od dziś wiadomo, że nigdy nie był wielkim perkusistą, ale tutaj osiągnął szczyt marazmu. W szybkich utworach partie są ubogie ze względu na jego ograniczenia, w wolniejszych również jest wyjątkowo trywialnie i ubogo na tle konkurencji. Druga bolączka? Hetfield. Nie od dziś wiadomo, że nigdy nie był wielkim wokalistą, ale tutaj słychać to wybitnie wyraźnie. Najlepszym zobrazowaniem jego poziomu jest teledysk do "Atlas, Rise!", w którym James wygląda jakby śpiewał pod przymusem i od niechcenia. Tak właśnie brzmi na znacznej części "Hardwired...". Fragmentów emocjonalnych jest tu zwyczajnie mało. Na tle konkurencji wypada to ubogo. Trzecia bolączka? Po raz kolejny brzmienie. "Hardwired..." jest płaski, nie ma w nim mocy ani ciężaru. Porównanie nowej Mety i na przykłąd Testamentu jest jak ustawienie obok siebie jamnika i amstaffa. Niby i jedno i drugie to pies, ale jednak różnice widać już na pierwszy rzut oka. Zatem co z tym "Hardwired..."? W innym przypadku napisałbym, że jest dużym rozczarowaniem. Jednak w tej sytuacji nie miałem praktycznie żadnych oczekiwań. Pewnie duża część fanów miała podobnie. I tylko to nas ratuje. Nie oczekiwałem rewelacji i rewelacji nie dostałem. Otrzymałem natomiast produkt, który spokojnie mógłby nie powstać i świat muzyczny na pewno by na tym nie ucierpiał. Po wyrzuceniu kilku utworów (o pierwszeństwo biją się tu "Confusion" i "Here Comes Revenge") i dość poważnym przycięciu pozostałych, miałoby to szansę na obronę. W obecnej konwencji nie ma i wraz z "Super Colliderem" Megadeth może się bić o miano największego potworka thrashowej elity wydanego w XXI wieku. Chociaż trochę boli mnie to stwierdzenie, bo po odcięciu się od historii "Super Collider" słucha się całkiem przyjemnie, a "Hardwired..." nie. Na korzyść Megadeth działa dodatkowo fakt, że po chwilowym spadku formy nagrali udaną "Dystopię". Zatem Dave pewnie słucha "Hardwired..." i się śmieje. I nikt nie może mieć mu tego za złe, bo dzisiejsza Metallica to zespół, który w thrashowym świecie nie ma już kompletnie nic do zaoferowania. Na przestrzeni ostatnich dwóch lat światło dzienne ujrzały nowe albumy takich ekip, jak Slayer, Anthrax, Overkill, Exodus, Testament, Death Angel czy wspomniany wyżej Megadeth. Każdy z tych albumów zostawia daleko w tyle to, co nagrała Metallica. Zatem "Hardwired..." starych fanów thrashu nie przekona, z fanami metalu jako takiego również może być problem ponieważ nowa "Meta" jest zwyczajnie miałka i słaba. Cała ta sytuacja od razu kojarzy mi się z naszym rodzimym Kultem - na koncertach bawimy się świetnie przy dźwiękach klasyków, ale w studiu robi się coraz większy dramat. Metallica milczała osiem lat. "Hardwired..." dowodzi, że mogła milczeć dłużej. Konkurencja nie śpi - metalowy świat się kręci i co jakiś czas słuchacze raczeni są świetnymi albumami. Nawet "stara gwardia" bez problemu udowadnia, że mimo upływu lat można grać na poziomie, z klasą i dawnym "pieprznięciem". Niestety w przypadku Metalliki nie można nawet powiedzieć, że ten kolos na glinianych nogach stoi w miejscu, bo "Hardwired..." jest dość dużym krokiem w tył. Dobrym podsumowaniem nowego albumu mogą być słowa mojego znajomego - "okładka jest tragiczna, także zawartość pewnie też będzie biedna". Niestety jest. Artysta: MetallicaTytuł: Hardwired... To Self-DestructWytwórnia: BlackenedRok wydania: 2016Gatunek: MetalCzas trwania: 77:26 Ocena muzyki Poprzedni Następny Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem zdjęcia gramofonów MoFi Electronics, pomyślałem, że jest to kolejna kolaboracja mająca przyciągnąć melomanów, którzy niekoniecznie znają się na sprzęcie stereo, a pod płaszczykiem ciekawego wzornictwa... Audiofile uwielbiają piękne, oryginalne i, niestety, zwykle bardzo kosztowne urządzenia służące do odtwarzania muzyki. Wykonane z niesamowitą precyzją gramofony, potężne wzmacniacze lampowe, ogromne kolumny, grube kable - to wszystko kojarzy... Ostatnie kilkanaście lat to czas bardzo dynamicznego rozwoju technologicznego w branży muzycznej. Czy ktoś na przełomie wieków pomyślałby, że jego niezawodny sprzęt audio za niedługo będzie musiał być mocno wsparty... Metallica, „Hardwired... to Self-Destruct”, Blackened. Legenda thrash metalu wraca do korzeni, słychać to od pierwszych gitarowych riffów na nowej płycie Metalliki „Hardwired... to Self-Destruct”. Jednak na stare lata niełatwo grać już taką muzykę, więc w „Moth Into Flame” czy „Dream No More” wychodzi im bardziej melodyjnie niż trzeba. Jeszcze trudniej jest zespołowi dotrzymać młodzieńczego tempa w utworach „Am I Savage” i „Murder One”. Starzy fani Metalliki będą pewnie zachwyceni, ale i oni muszą przyznać, że to próba grania muzyki sprzed dwóch, a nawet trzech ocena: 3/6„Fot. Materiały prasowe ”

hardwired to self destruct tekst