WPHUB. Miał najdłuższe rzęsy na świecie. Tak wygląda jego siostra. Karolina Rozmus. 05.11.2022 17:21. Dzieci mają niezwykle długie rzęsy (Facebook) Muin Bachonaev urodził się z tak długimi rzęsami, że dotykały jego ust. Z biegiem czasu zarówno rzęsy, jak i brwi chłopca rosły tak szybko, że ich posiadacz stał się sławny na
Asha Mandela jest szczęśliwą posiadaczką najdłuższych włosów na świecie. Mają blisko 17 metrów długości i ważą aż 19 kilogramów! Ma najdłuższe włosy na świecie. ZDJĘCIA
Diana Armstrong trafiła w tym roku do księgi rekordów Guinnessa jako posiadaczka najdłuższych paznokci na świecie. Kobieta nie obcinała ich od ponad 25 lat. Amerykanka postanowiła w rozmowie z mediami uchylić rąbka tajemnicy na temat codziennego funkcjonowania z tak długimi paznokciami. – Kiedyś prowadziłam samochód, ale musiałam wtedy wystawiać rękę za okno – opisuje.
Translations in context of "sentence ever" in English-Polish from Reverso Context: That was like the longest sentence ever.
Największe drzewo na świecie. Największe drzewo na świecie to sekwoja wieczniezielona (Sequoia sempervirens) o nazwie Hyperion. Rośnie w Stanach Zjednoczonych i ma prawie 116 metrów wysokości (jedne źródła podają 115,55 m, inne 115,85 m).
1. Najdłuższy most na świecie: wiadukt Danyang-Kunshan - 164,8 km. Chiny nie są jedynym krajem, który buduje duże i drogie mosty. Jednak tylko w ChRL zbudowano trzy najdłuższe mosty na świecie nad wodą. Najdłuższym z nich jest wiadukt łączący Szanghaj z Nanjing.
2wOA. Chanel Tapper Posiadaczka najdłuższego języka na świecie. Jej język mierzy 9,75 cm, co czyni go dwa razy dłuższym od języka przeciętnego człowieka. Tagi ludzie kobieta Możliwa dezaktualizacja Niektóre rekordy mają to do siebie, że lubią być pobijane. Ponieważ minęło już trochę czasu od dodania tego rekordu, jest wysoce prawdopodobne, że nie jest on już aktualny. Jeżeli wiesz kto ma najdłuższy język na świecie i nie jest to Chanel Tapper, prosimy o zgłoszenia nam tego faktu przez formularz. Podobne rekordy
25 lipca 2022, 07:20 Atom Dnia 11 marca 2011 roku trzęsienie ziemi o magnitudzie u wschodnich wybrzeży Japonii wywołało falę tsunami o wysokości 14 m, która uderzyła w Elektrownię Fukushima-Daichii nr 1 i nr 2. Wydawało się, że zaprojektowane wielowarstwowe systemy bezpieczeństwa powinny zapewnić zasilanie systemom kontroli chłodzenia. Niestety, ale trzęsienie ziemi w połączeniu z historycznie wysoką falą tsunami spowodowały wielowarstwowe uszkodzenia infrastrukturalne zarówno w sieci energetycznej, jak i przekładające się na działanie systemów zabezpieczających. W rezultacie, doskonale przygotowany zestaw narzędzi zawiódł – pisze Bolesław Wójtowicz z Instytutu Nowej MAEA w Fukushimie. Fot. MAEA W obawie przed kolejnymi awariami, wszystkie elektrownie jądrowe w Japonii zostały wyłączone w celu przeprowadzenia kontroli bezpieczeństwa. W dniu katastrofy, Japonia dysponowała w przeważającej większości nowoczesną flotą działających 54 reaktorów oraz trzech dalszych w budowie. Zgodnie z nowymi standardami regulacyjnymi wprowadzonymi w 2013 roku i zawierającymi dalsze wytyczne dotyczące bezpieczeństwa, zdecydowano o wyłączeniu na stałe 21 jednostek. Pozostała flota 33 reaktorów typu BWR i PWR w okresie 2011-2014 roku pozostała wyłączona z sieci energetycznej. Po dziś dzień zrestartowano 10 z nich, a przyszłość pozostałych pozostaje niepewna. Choć Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej wciąż klasyfikuje je, jako „operacyjne”. W rezultacie, podczas gdy w 2010 roku udział energii jądrowej w krajowej produkcji energii elektrycznej wynosił prawie 30 procent, w 2011 roku został zredukowany do 14 procent, a w okresie 2013-2015 roku nawet do 0,5 procent. Ostatnimi laty poziom ten oscyluje w obszarze 5-7 procent. Zarysowany udział energetyki jądrowej współgrał z poparciem społecznym. To, w wyniku zarysowanej katastrofy najpierw drastycznie spadło, a następnie powoli odbudowuje się w długotrwałym procesie. Po masowych protestach będących bezpośrednim następstwem katastrofy, rząd Japonii pod przewodnictwem ówczesnego premiera Noda Yoshihiko ogłosił plany uwolnienia kraju od energii jądrowej do 2030 roku, a także rezygnacji z odbudowy uszkodzonych reaktorów. Jego następca – Shinzo Abe – próbował podkreślać zalety energii jądrowej, która jest neutralna pod względem emisji dwutlenku węgla, ale nie udało mu się przywrócić w pełni japońskiego zaufania społecznego ani japońskiego potencjału jądrowego do poziomu sprzed Fukushimy. Powyższe traktować należy jako cios dla tokijskich planów, przewidujących przed katastrofą udział 60 procent atomu we własnym miksie energetycznym do 2100 roku. Wdrażany plan „Cool Earth 50” miał docelowo ograniczyć emisję CO2 o 54 procent do 2050 roku i o 90 procent do 2100 roku. Było to długoterminowe ambitne założenie, ale w pełni możliwe do wykonania, bo do 2030 roku udział atomu w japońskim miksie miał wynosić już 40 procent. Japonia to jeden z nielicznych krajów w świecie posiadający własną technologię budowy reaktorów jądrowych III/III+ generacji. Pozostaje również jednym z liderów technologicznych prowadzących zaawansowane prace nad reaktorami modułowymi (SMR) i IV generacji. Jest ona również jednym z nielicznych krajów posiadających technologię wzbogacania uranu i produkcji paliwa. Oznacza to, że po zapewnieniu sobie dostaw surowca, lokalny sektor energetyki nuklearnej jest właściwie samowystarczalny. Tymczasem w wyniku wydarzeń opisanych, niezależność energetyczna Japonii od źródeł zewnętrznych spadła. W 2010 roku wynosiła ona 20,2 procent, a aktualnie 12,1 procent, choć w 2014 roku było to zaledwie 6,3 procent. Syndrom Fukushimski, czyli węglowodorowy miks energetyczny Wyłączenie elektrowni jądrowych po katastrofie doprowadziło do okresu ciągłych przerw w dostawach prądu. Uwypukliło to słabość krajowego systemu energetycznego o monopolistycznej strukturze faworyzującej duże przedsiębiorstwa. Powstała post-nuklearna luka energetyczna, która spowodowała konieczność wypełnienia jej innymi źródłami energii. Japonia zmuszona była zatem zwiększyć przejściowo udział węglowodorów w gospodarce energetycznej kraju do 88 procent. Aby wypełnić energetyczną lukę, należało zrestartować liczne elektrownie węglowe, a także wybudować przynajmniej 20 nowych tego typu obiektów. W ogromnej większości odbywało się to w oparciu o dawne plany i istniejącą już częściowo infrastrukturę. W rezultacie, w 2019 roku węgiel odpowiedzialny był za generację 26 procent japońskiej energii. Jednocześnie należy zaznaczyć, że Japonia zmuszona jest importować praktycznie 100 procent tego surowca. W 2020 roku 75 procent pochodziło z Australii i Indonezji, a dalsze 12,5 procent z Rosji. Co ciekawe, Tokio nie zdecydowało się na zawieszenie protokołów z Kyoto, uznając ich nadrzędność. Zwiększając udział węgla w miksie energetycznym, jednocześnie udało się zmniejszyć silny udział ropy. To zjawisko szło w tandemie ze skokowym zwiększeniem roli gazu LNG. Poza już zakontraktowanymi wolumenami, Tokio zdecydowane było czasowo kupować każde wolne wolumeny na rynkach po cenie spotowej. Efektem było czasowe wybicie azjatyckich cen gazu ziemnego w górę i zwiększone koszta zakupów. W rezultacie, japońskie władze podjęły decyzję o restarcie starych elektrowni opalanych olejem, a to zmniejszyło naciski popytowy na rynki LNG. Praktycznie 100 procent ropy zużywanej w japońskim miksie energetycznym musi być importowane. W 90 procent ma to miejsce z krajów Zatoki Perskiej. Z kolei dla gazu ziemnego, poziom zależności od dostaw zagranicznych wynosi 97,7 procent, z czego 2/3 pochodzi z krajów Azji Południowo-Wschodniej. Dlatego też japońscy giganci rynkowi jak Mitsui i Mitsubiishi podjęli w 2012 roku decyzję o dokonaniu inwestycji w australijskie firmy sektora gazowego, celem pozyskania surowca. Piwot na paliwa kopalne zaowocował wytworzeniem negatywnego bilansu handlowego w latach 2011-2015, który w szczytowym momencie wyniósł około 120 mld dolarów rocznie. Gwałtowny przyrost importu paliw ostatecznie ustabilizował się wraz ze stopniowym restartem kolejnych bloków. W 2020 roku ropa stanowiła 6,6 procent japońskiego importu o wartości mld dolarów a gaz 5,41 procent o wartości 31,4 mld dolarów. Były to jednostkowo dwie największe kategorie importowe kraju. Po dodaniu do nich 2,44 procent węgla i 1,8 procent paliw oraz pozostałych okaże się, że import paliw stanowi 16,4 procent całkowitego importu japońskiego. Efektem gwałtownego zwrotu na węglowodory było pogorszenia się, jakości lokalnego powietrza. Podczas gdy “rozbijanie atomu” generowało minimalne bądź żadne zanieczyszczenia do atmosfery, zastąpienie go paliwami spalanymi znacząco wpłynęło na długoterminowe wskaźniki śmiertelności i zachorowalności powiązane z chorobami górnych dróg oddechowych. W 2010 roku, przed awarią emisje dla kraju wynosiły 429 g CO2 na kilowatogodzinę, w 2013 roku osiągnęły najwyższy poziom 572 g, a w 2017 roku wyniosły 496 g. Liczne oddolne głosy protestu domagały się przy tym zamknięcia elektrowni działających na paliwach kopalnych. Zwiększenie ich roli w japońskim miksie energetycznym przyczyniło się do wzrostów cen elektryczności. Co interesujące, wyższe ceny przyczyniły się do nieznacznej redukcji konsumpcji energetycznej, ale tylko podczas sezonów zimowych, kiedy to zużycie jest największe. Jednostkowe myślenie obywatelskie podyktowane budżetem domowym spowodowało w rezultacie zwiększenie wskaźników śmiertelności spowodowanej wyziębieniem organizmu, w szczególności pośród starszych wiekiem obywateli. Tokio musiało podjąć decyzję o ponownym uruchomieniu części bloków jądrowych, co rozpoczęto gradacyjnie od 2015 roku. Spowodowało to zelżenie nacisku na japoński sektor generacji energetycznej, przy jednoczesnej silnej niepewności co do jego dalszego kierunku rozwoju. W 2019 roku 37,1 procent japońskiej elektryczności pochodziło z ropy a 25,3 procent z węgla – razem stanowiło to 62,4 procent. Kolejne 22,4 procent generowane było ze spalania gazu ziemnego. Choć należy zaznaczyć, że dostępne dane różnią się z zależności od źródła. Tu widoczny jest interesujący rozłam lokalny dotyczący traktowania gazu ziemnego. Podczas gdy EU uznaje go za zero-emisyjne źródło energetyczne, Japonia ma na ten temat zupełnie odmienne zdanie. Poza czynnikami rządowymi, dała temu wyraz ostatnimi czasy najważniejsza gazeta biznesowa kraju – Nikkei. Podążając za nomenklaturą japońską, należy zatem dodać LNG do puli paliw kopalnych, co zwiększy ich udział w miksie do 84,8 procent w 2019 roku. Atom i zeroemisyjna przyszłość po japońsku Od wielu lat, Japonia mierzy się z problemem w postaci długoterminowych planów zmiany profilu energetycznego kraju. Zgodnie z założeniami Protokołów z Kyoto, rząd obrał długoterminowy kierunek na energię odnawialną. Oryginalnie transformacja zero-emisyjna miała odbywać się przy znaczącym stosowaniu mocy nuklearnych. Trwający jednak od 2011 roku „Syndrom Fukushimski” sprawił, że Tokio cierpiało na problemy związane z decyzyjnością dotyczącą atomu. Dopiero w 5-tym „Basic Energy Plan” opublikowanym w 2018 roku, określono atom jako „ważne źródło energii (…) przyczyniające się do stabilności długoterminowej struktury podaży energii i popytu na nią”. Powyższe zostało potwierdzone w 2021 roku przez „Plan for Electricity Generation to 2030”, który podlegał konsultacjom publicznym. Oryginalnie Japonia zobowiązała się zredukować swój poziom emisji o 26 procent do 2030 roku, zwiększając przy tym udział energii generowanej ze źródeł odnawialnych początkowo do ponad 22-25 procent. W tym okresie udział LNG miał wynieść około 20 procent. Jednak poziomy generacji energii już w 2019 roku wskazywały, iż 18 procent elektryczności zostało wyprodukowane w Japonii ze źródeł odnawialnych. W ich skład wchodzą źródła wodne (7,8 procent), solarne (6,7 procent), biomasa (2,6 procent), wiatrowe (0,7 procent) i geotermalne (0,3 procent). Ponieważ Japonia ostatecznie spełniła założone cele na dekadę przed ustaloną datą, a presja międzynarodowa na zero-emisyjność pozostaje silna, podjęto decyzję o podwyższeniu celów założonych do poziomu 36-38 procent. To potwierdzone zostało we wspomnianym „Plan for Electricity Generation to 2030” z 2021 roku. Ponownie potwierdzono udział atomu w miksie energetycznym, tym razem na poziomie 20-22 procent. Istnieją przy tym silne naciski korporacyjne, chociażby ze strony koalicji przemysłowej zrzeszonej w ramach Japan Climate Leader’ Partnership. Powyższa reprezentuje najważniejsze korporacje międzynarodowe, ich japońskie oddziały oraz część generycznie japońskich gigantów przemysłowych. Lobbuje ono silnie za przyspieszeniem udziału energetyki odnawialnej w miksie. Powyższe założenia wydają się w perspektywie makroekonomicznej mieszanką dobrych pomysłów, ale jednocześnie wyzwań. Wymagają przy tym ogromnych nakładów inwestycyjnych oraz często rządowego subsydiowania. Pierwszym zauważalnym problemem dla Japonii jest znaczna cena kosztów dla energii solarnej, spowodowana wysokimi cenami ziemi w tym małym i gęsto zaludnionym kraju, który dodatkowo posiada w swojej szerokości geograficznej limitowaną ilość dostępnego słońca. Wyspiarski kraj jest górzysty i zalesiony, istnieje przy tym silny opór przed wylesianiem. Na dodatek Japonia jest w stanie wytworzyć niewiele paneli solarnych w porównaniu do Chin, a i to głównie dla gospodarstw domowych. Chiny zdominowały branżę globalnie, a napięcia geopolityczne, silna konkurencyjność i zależność surowcowa Kraju Kwitnącej Wiśni nie sprzyjają jej w próbie podważenia dominacji Pekinu. Pomimo powyższego, Japonia może obwieścić na solarnym polu sukces, ponieważ osiągnęła już ponad 70 GW, praktycznie z poziomu zerowego w 2011 roku. Jednak wysokie dotacje zniechęcały deweloperów do obniżania kosztów, co przyczyniło się do tego, że japońskie solarne odnawialne źródła energii są jednymi z najdroższych na świecie. Za perspektywiczny i innowacyjny pomysł uznaje się promowanie i rozwój technologii amoniakowo-wodorowych, które znajdują już miejsce w niektórych modelach aut produkowanych przez japoński sektor samochodowy. Japonia jest tu jednym z technologicznych pionierów i liderów na skalę globalną. Istnieje przy tym rosnący silnie rynek stacjonarnych wodorowych ogniw paliwowych Ene-Farm liczących aktualnie ponad 500 tys. jednostek w całej Japonii. Jednocześnie bardzo silnie wzrosła w Japonii liczba stacjonarnych litowo-jonowych systemy kumulowania zebranej energii. W 2020 roku było to blisko 500 tys. jednostek. Problemem jest, że przy aktualnie stosowanej technologii litowo-jonowej czy litowo-metalowej, nadal następuje długotrwała utrata zachowanych mocy energetycznych. Dotychczasowe rozwiązania technologiczne są również ograniczone przez ograniczony czas życia baterii a recycling litu jest nadal zjawiskiem trudnym i nieefektywnym. Choć trzeba zaznaczyć że sektor należy do najsilniej rozwijających się w świecie i największe przełomy są nadal przed nami. Ponownie, należy zaznaczyć wagę surowców w powyższych rozwiązaniach. Japonia nie produkuje litu, kobaltu ani niklu i zmuszona jest importować 100 procent swojego zapotrzebowania. Należy to postrzegać jako problematyczne w dobie postępującej de-globalizacji i problemach logistycznych. W planie zaznaczono także wagę wyłapywania i recyclingu CO2 z atmosfery. Casus australijskiego projektu Gorgon LNG wskazuje jednak wyraźnie, że założone dla tego typu jednostek cele są nieosiągalne. Jedynymi beneficjentami w tym konkretnym przykładzie, są właściciele obiektu, czyli joint-venture Chevrona, Shella i Exxon Mobil silnie subsydiowane przez Canberrę. Sugerowana jest również konsolidacja dotychczas podzielonych sieci energetycznych, tak aby móc przygotować się na wypadek trzęsień ziemi czy dostosować ją do zmiennych przepływów energii wygenerowanej ze źródeł odnawialnych. Dzięki temu, przynajmniej teoretycznie możliwe będzie zwiększenie udziału OZE w koszyku energetycznym. Rola atomu w nowym miksie energetycznym W 2020 roku świat inwestorów sektora atomowego obiegła informacja o podpisaniu wartego miliard dolarów kontraktu pomiędzy rządem japońskim a jednym z czołowych globalnie producentów uranu – Uzbekistanem. Uznano to za bardzo pozytywny sygnał w szczególności iż Tokio spędziło większość ostatniej dekady w atomowym rozkroku. Ostatecznie potwierdzono, że energia atomowa ma pełnić funkcję wspierającą przemianę profilu energetycznego kraju. Istnieją liczne głosy, czy to z Międzynarodowej Agencji Energetycznej, czy też od jednego z japońskich operatorów sieci energetycznej – TEPCO – dotyczące konieczności użycia zawieszonego aktualnie potencjału energetyki nuklearnej. Do powyższych głosów dołącza się od dawna Masakazu Toyoda – przewodniczący japońskiego Institute of Energy Economics – wskazując na efektywność i oszczędności związane z użyciem atomu. Wskazuje on jednocześnie na przewagi energii nuklearnej, jako stałego i stabilnego źródła energetycznego, w przeciwieństwie do zmiennej energii wiatrowej czy solarnej. Casus zimowych blackoutów w amerykańskim stanie Teksas czy aktualnych problemów związanych ze znacznym zapotrzebowaniem energetycznym w okresie letnim, zdają się udowadniać, że zbyt duży udział OZE i gazu ziemnego w miksie, powoduje destabilizację zasilania. Dodatkowo pan Toyoda wskazuje na korzyści płynące z użycia gazu, ale jednocześnie na silny potencjał do niestabilności popytowo-podażowej. Widoczne jest to w szczególności w obliczu rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Dla kraju, w którym brakuje zasobów naturalnych, a który był jednym z liderów w technologii nuklearnej, wytwarzanie energii z rozbicia atomowego wydaje się być logiczną koniecznością. W przypadku Japonii, zapewni ono stabilne dostawy energii elektrycznej, obniży jej koszty, a także pomoże w ograniczeniu emisji gazów cieplarnianych. Zakres docelowych 20-22 procent oznacza jednak, że nie wszystkie elektrownie jądrowe mogą liczyć na restart. A aby można było je uruchomić ponownie, muszą one spełniać zaostrzone wymagania prawne, w których priorytetem jest bezpieczeństwo. Te określane są przez powstałą w miejsce starych organów Nuclear Regulation Authority (NRA), która stworzyła restrykcyjny zestaw wytycznych. Pełny restart japońskiego atomu powinien spowodować zelżenie choć trochę nacisku na globalne rynki LNG, choć odbywać będzie się to lokalnie – na rynkach azjatyckich. Jednak w sytuacji embarga węglowodorowego na Rosję i niemożności zatkania dziury popytowej aktualnymi poziomami produkcji, każde uwolnione wolumeny są ważne. Jednocześnie, globalne zjawiska i ich wpływ na rynki energetyczne potwierdzają trojaką konieczność, do zastosowania chociażby dla Polski: – Posiadania własnych, niezależnych od czynników zewnętrznych źródeł generacji energetycznej, – Niepodważalną rolę energetyki atomowej w nie-emisyjnym miksie energetycznym, – Konieczność długoterminowego udziału w procesie badań nad technologiami wodorowymi czy systemów zachowania energii. Tym bardziej że choćby na gruncie technologii atomowych Polska ma otwarte drzwi do współpracy z naukowcami japońskimi i koreańskimi. Po latach radzenia sobie z „Syndromem Fukushimskim”, Tokio potwierdza konieczność utrzymania silnej niezależności energetycznej kraju w obliczu wielkich zmian o zakresie globalnym. Nowy kierunek energetyczny uznaje przy tym konieczność stosowania energii atomowej w miksie. A Japonia kolejny raz pokazała, że potrafi sobie poradzić z najcięższym nawet szokiem pourazowym. Źródło: Instytut Nowej Europy RAPORT: Czego nauczyliśmy się 10 lat po Fukushimie?
Żyć długo i w zdrowiu to marzenie wielu ludzi. Nie odkryto jeszcze przepisu na długowieczność, choć niektóre kraje wydają się znać jakąś jego część. Czy to połączenie diety, trybu życia, opieki zdrowotnej czy aktywności wpływa na przewidywaną długość życia? Pewności nie mamy, za to możemy wskazać kraje, gdzie ludzie żyją najdłużej i sami wyciągnąć wnioski. Co roku Światowe Forum Ekonomiczne ogłasza raport Globalnej Konkurencyjności. Można się z niego dowiedzieć, które kraje mają najdłużej żyjących obywateli. Przed Tobą pierwsza jedenastka długowiecznych państw na świecie. 82,2 lata – Luksemburg, Korea Południowa, Izrael Z raportu wyłania się pewna zależność – do długowiecznych narodów zaliczają się głównie te niewielkie, o silnej gospodarce i dobrej opiece zdrowotnej. Właśnie do takich krajów należy Luksemburg. Jego mieszkańcy mogą liczyć na wysoką jakość życia, wysokie zarobki i dobrą opiekę medyczną. Poleć do Luksemburga Luksemburg, fot. Shutterstock Równie długowieczni są Koreańczycy, czego można upatrywać w specyficznej diecie, dzięki której otyłość nie jest częstym zjawiskiem. Przewiduje się, że kobiety w tym kraju w ciągu najbliższego czasu będą żyły średnio 90 lat! Z badań wynika, że Koreańczycy statystycznie mają niższe ciśnienie niż np. Europejczycy, a system opieki zdrowotnej działa tam bardzo sprawnie. Poleć do Korei Korea. Fot. Shutterstock Odpowiednia dieta jest uznawana za czynnik odpowiedzialny za długowieczność, co sprawdza się również w przypadku Izraela. Śródziemnomorska dieta, silne więzy rodzinne i dobra opieka medyczna na pewno mają duży wpływ na długość życia Izraelczyków. Co ciekawe, kraj ten ma najniższy odsetek samobójstw na świecie, czego dowodzą badania OECD. Poleć do Izraela Izrael. Fot. Shutterstock 82,3 lata, Australia Zdrowy, niezwykle aktywny tryb życia Australijczyków na pewno dobrze wpływa na ich długość życia. Dodatkowo opieka zdrowotna również jest na wysokim poziomie. Statystyki mówiące o średniej długości życia na poziomie 82,3 lat pomijają jednak rdzenną ludność Australii. Aborygeni żyją przeciętnie jedynie 69 lat. Poleć do Australii Australia. Gdzie ludzie żyją najdłużej? Fot. Shutterstock 82,4 lat – Francja Kraje, w których żyje się najdłużej? Oczywiście należy wymienić Francję. W zestawieniu krajów europejskich tuż przed Luksemburgiem znajduje się właśnie ona. Może się poszczycić jednym z najniższych współczynników otyłości na naszym kontynencie. Być może jest to zasługą diety śródziemnomorskiej, jaką jada się na południu i w centrum tego kraju. Zamiast mięsa i piwa, Francuzi preferują wino i warzywa. Poleć do Francji Francja. Fot. Shutterstock 82,6 lat – Singapur Singapur to niezbyt duże państwo-miasto, o jednym z najlepszych na świecie systemów opieki zdrowotnej. Dzięki niej panuje tam najniższy odsetek śmierci wśród niemowląt (2,4 na 1000 urodzeń). Państwo dużą uwagę poświęca właśnie zdrowiu swoich obywateli, skupiając się przede wszystkim na zapobieganiu występowania chorób przewlekłych, które wpływają na jakość życia przez długie lata. Poleć do Singapuru Singapur. Fot. Shutterstock 82,7 lat – Włochy Dieta śródziemnomorska jako źródło długowieczności była już wspominana w tym zestawieniu kilkukrotnie. Krajem, który mocno z niej korzysta są Włochy. Oliwa, świeże owoce, warzywa, ryby – wszystkie te pokarmy wpływają na obniżenie zachorowalności na choroby serca, zmniejszają ryzyko otyłości i wspierają zdrowie. W połączeniu z ciepłym klimatem i możliwością uprawiania aktywności fizycznej przez cały rok daje to efekt długowieczności. Poleć do Włoch Włochy. Fot. Shutterstock 82,8 lat – Szwajcaria Gdzie ludzie żyją najdłużej? W samej czołówce znaleźli się Szwajcarzy. I choć ich kraj kojarzy się z mało zdrowymi serami i nieco bardziej zdrową czekoladą, to jednak miłość do sportu rekompensuje możliwe minusy takiej diety. Dodatkowym wsparciem długowieczności jest bez wątpienia świetnie działająca służba zdrowia oraz wysoki poziom życia oraz zarobków. Poleć do Szwajcarii Fot. Shutterstock 83,1 lat – Hiszpania Hiszpańska długowieczność to zapewne wynik połączenia poczucia rodzinnej wspólnoty, odpoczynku i zrównoważonej diety. Hiszpanie lubią owoce morza i inne śródziemnomorskie smakołyki. Zapewne dzięki temu odnotowuje się w tym kraju bardzo niski wskaźnik zachorowalności na choroby serca. Mieszkańcy tego kraju lubią aktywność fizyczną oraz sjestę – a jak wiadomo, odpoczynek jest niezwykle ważny, by stres nie dał się we znaki. Poleć do Hiszpanii Hiszpania. Fot. Pixabay 83,6 lat – Japonia Japonia to kraj długowieczności. W szczególności wyspa Okinawa, gdzie mieszka największy odsetek stulatków na świecie. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest niskokaloryczna dieta, pełna warzyw i owoców. Wśród Japończyków odnotowuje się najniższą liczbę zachorowań na raka piersi, prostaty i żołądka na świecie. Japończycy jedzą mniej mięsa i tłuszczy przetworzonych niż inne narodowości na świecie. Dodatkowo pozostają niezwykle aktywni fizycznie nawet w bardzo podeszłym wieku. Poleć do Japonii Japonia. Fot. Shutterstock 84 lata – Hong Kong Hong Kong jest bez wątpienia specyficznym miejscem na mapie świata. Mocno wyróżnia się na tle Chin, gdzie średnia długość życia wynosi zaledwie 75,8 lat (dla porównania w Polsce jest to 78,2 lata). Jaka tajemnica tkwi za długowiecznością mieszkańców Hong Kongu? Być może jest to połączenie zamiłowania do tai chi, niskiego stopnia otyłości i niewielkiego odsetku palaczy. Pomaga również niewielka populacja w porównaniu z innymi krajami z zestawienia. Poleć do Hong Kongu Hong Kong. Fot. ShutterstockAleksandra RyśRedaktor prowadzi również własnego bloga podróżniczego. Z wykształcenia polonistka, z zamiłowania globtroterka. Mistrzyni wyłapywania okazji i latania za grosze. W wolnym czasie planuje kolejne wojaże.
Każdy przecież wie, że najdłuższym słowem polskim jest konstantyno… coś tam. No ale to wyraz-bzdura. A skoro tak, to jak szukać tego najdłuższego słowa? I czy da się je znaleźć? Pokażmy parę sposobów. Będzie nas interesować słowo pisane. Warto to dopowiedzieć, bo na przykład paszcza to 7 liter (p, a , s, z, c, z, a), ale 5 głosek ([p], [a], [sz], [cz], [a]). Rozprawiamy tu zatem o słowie pisanym, a nie mówionym. I wyznaczonym w tekście przez odstępy, czyli niemającym spacji w środku. Odpadają więc wielowyrazowce w rodzaju dług publiczny, choć potrafią być one bardzo „długie”. I nie będziemy szli na łatwiznę, bawiąc się w odmienianie. Rozważamy więc podstawowe formy wyrazów, a nie ich formy odmienione. (Zabawę w szukanie form podstawowych słów znajdziecie tu: quiz 1, quiz 2). Kwalifikujemy do konkursu na najdłuższe słowo na przykład dżdżownica, lecz nie dżdżownicach, zaliczamy przewrażliwiony, lecz nie przewrażliwionymi. Dopuszczamy za to słowotwórstwo, w tym doklejanie różnych przedrostków i przyrostków. Weźmy jakiś rzeczownik, żeby miał…, hm, przynajmniej te 10 liter. Tyle liter ma spacerówka. Ten dziecięcy w treści wyraz istnieje nawet w drukowanych polskich słownikach, co wcale nie jest takie oczywiste. A gdyby chcieć 13 liter? Proszę, oto sosnowiczanin albo sosnowiczanka. Rozgrzaliśmy się? To zróbmy skok na liter 17. Zanotujemy tu takie mądre słowo jak psycholingwistyka. To już słowo delikatnie pochodne, wyczuwamy cząstkę psycho-. Jeszcze bardziej pochodnym słowem dobijamy do 20 liter. Oto południowoafrykański. Wciąż jednak mowa o słowach typowych, niedziwacznych. Jeśli chcemy zrobić kolejny skok tygrysa i dopaść 25 liter, to już trudno obyć się bez złożeń liczebnikowych. Choć takie czterdziestoośmiogodzinny to wciąż normalne słowo. Całkiem przyjemnym rzeczownikiem jest też pięćdziesięciogroszówka, ale ma tylko 23 litery. Moglibyśmy go odmienić do pięćdziesięciogroszówkami, ale — jak pisałem na początku — nie chwytamy się takich nędznych sztuczek. Podobnie darujemy sobie dokładanie na początku nie-, które z rzeczownikami pisze się łącznie. Wtedy mielibyśmy nawet 27-literowe niepięćdziesięciogroszówkami. Przyznacie, że wygląda to dziwacznie. A jak się ma do tego wszystkiego konstantynopolitańczykowianeczka? Hurra, to już 32 litery! Bez liczebników, tylko z wykorzystaniem zdrabniania. Ale czy na pewno? Przyjrzyjmy się. Miasto nazywało się kiedyś Konstantynopol. Jego mieszkankę nazwać można konstantynopolitanka. Użyłem słowa można, bo to wyraz nieco teoretyczny, w tekstach prawie niespotykany. Gdybyśmy chcieli go zdrobnić, otrzymamy konstantynopolitaneczka. A to ledwie 23 litery. Słabo, tyle to już mieliśmy. Czym jest zatem konstantynopolitańczykowianeczka? Żartem, zabawą. I pewnie błędnym sugerowaniem się zdrobnieniami typu wrocławianka — wrocławianeczka. Choć wolę wierzyć, że może ktoś zobaczył kiedyś konstantynopolitankę w wianeczku i tak mu się ładnie słowo ułożyło. Żeby się pocieszyć i jednak dobić do 30 liter, weźmy słowo osiemdziesięciodziewięcioletni. Tyle że wejście w takie złożenia przymiotnikowe czyni rzecz mało ciekawą, bo możemy wymyślić zaraz osiemdziesięciodziewięciokilometrowy (36 liter), a nawet dziewięćsetdziewięćdziesięciodziewięcioipółletni (49 liter!). Trudno to się czyta, a i zapisuje raczej w postaci (jeśli w ogóle): 999,5-letni. Entuzjaści, a może raczej psychopaci, mogliby rysować kropki co jeden metr i łączyć je odcinkiem, który byłby przerażająco iluśtamiluśtamiluśtam-metrowy… I jeszcze dostawić mu na początku ponad- (jak w ponaddwumetrowy). Inne wątpliwości przynoszą słowa przedłużane, na których widok możemy ze zdziwienia zrobić ooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooo… Czy chcemy uwzględniać takie „ooowe” 40-literowe tasiemce w naszym konkursie? Nie bardzo. A jak potraktujemy naszych prapraprapraprapra…dziadków? Oni mogą być prawie w nieskończoność wieloliterowi. Prawie, bo w końcu skończylibyśmy na Adamie. Jemu moglibyśmy jeszcze dołożyć liter i nazwać go superpraprapraprapra…dziadkiem. Jeśli zatem chcemy podać najdłuższe polskie słowo bez fikuśnych złożeń (w tym bez złożonych nazw chemicznych, o których tu jeszcze nie wspominałem), bez liczebnikowych łamańców i innych cudów, bez liczb i kreseczek w środku, to takim najdłuższym polskim słowem faktycznie używanym ogłaszam przeintelektualizować. Zdrowy czasownik na 21 liter. Bez zbędnego przeintelektualizowania. Znacie dłuższe? A może, dla odmiany, wiecie, jakie jest najkrótsze słowo w języku polskim? Uwaga, odpowiedź jest nieoczywista.
Na eKorekcie24 zbieramy ciasteczka (tzw. pliki cookies), w celach statystycznych. Jeśli nie masz nic przeciwko temu – możesz zamknąć ten komunikat, korzystać ze strony i zgłębiać tajniki poprawnej polszczyzny, o której piszemy na naszym blogu :) Zamknij Data publikacji: 14 grudnia 2009 Chyba wszyscy uwielbiamy bić rekordy. Czy językowe również? Czy są w ogóle takie? A może same języki między sobą rywalizują? Może pojedyncze wyrazy w obrębie danego języka? Zapewniam, że tak! Oto 4 przykłady niecodziennych rekordów językowych! Najdłużej współistniejące konstrukcje składniowe Niektórzy pytają nas, czy należy mówić będę pisał czy będę pisać. Odpowiedź brzmi: bez różnicy. Jak kto woli. Czy kiedyś było inaczej? O dziwo, nie. Formy będę pisał/czytał/mówił i będę pisać/czytać/mówić to swoiści rekordziści, ponieważ obie formy współistnieją w polszczyźnie od XV wieku! Jest to o tyle dziwne, że język nie znosi równorzędności. Na ogół bywa tak, że prędzej czy później jedne formy wypierają drugie, jedne wyrazy zyskują naszą aprobatę, inne odchodzą w niepamięć. Wspomniane formy to ewenement w polszczyźnie – obie konstrukcje od pięciu wieków są równie częste i nie zanosi się na to, byśmy którejś nagle mieli się wyrzec i zacząć mówić wyłącznie będę pisał tylko tak lub a może będę pisać właśnie tak :) Najdłuższy wyraz Mówi się czasem, że najdłuższym określeniem może pochwalić się małoletnia mieszkanka Konstantynopola, czyli… Konstantynopolitańczykowianeczka. Czy to rzeczywiście najdłuższy wyraz? Absolutnie nie! Jeśli ktoś takowy znajdzie, to wystarczy dodać jedno super-, ekstra- czy hiper- i już rekord będzie pobity. Do każdego rzeczownika można też dodać przeczenie, możemy więc o sobie powiedzieć, że jesteśmy nie-Konstantynopolitańczykowianeczkami. Na matematyce mniej się znam, ale umysły ścisłe chyba nadal szukają najwyższej liczby. Czy jest nią 9999999999999999999999999999999999? Raczej nie :) Najdłuższe zdanie Co innego, jeśli mowa o najdłuższym zdaniu. Tu już potrzeba więcej finezji i polotu. Wykazał się nimi niewątpliwie Jerzy Andrzejewski w Bramach raju (autor Popiołu i diamentu). Jeśli ktoś czytał tę minipowieść, to wie, że pierwsze zdanie ciągnie się przez ok. 100 stron. Drugie zdanie, które zarazem kończy utwór, ma 4 wyrazy: I szli całą noc. Oczywiście brak podziału tekstu na zdania to tylko zabieg formalny. Andrzejewski operuje bezspójnikowymi zdaniami współrzędnymi, które oddziela przecinkami, tymczasem w wielu miejscach oczywiste byłoby użycie kropki. Interpunkcja daje piszącemu pełną swobodę, a Andrzejewski obficie z tej swobody korzysta. Mimo to trzeba oddać mu sprawiedliwość: niewątpliwie jest twórcą najdłuższego zdania w polskiej (a może i światowej?) literaturze. A to, że to tylko kwestia formalna, tak, a nie inaczej dobrana interpunkcja, to już zupełnie inna sprawa. Najszybsza maszynistka na świecie Pewnie niektórzy z nas sprawdzali już swoją szybkość pisania na klawiaturze. Jeśli ktoś nie próbował, to zapraszam choćby na ten test szybkości. Mnie sporo zabrakło do połowy wyniku, który osiągnęła rekordzistka, czyli Barbara Blackburn. Jak podaje Wikipedia, według Księgi rekordów Guinnessa najszybsza maszynistka świata pisała przez 50 minut z szybkością 150 słów na minutę. Maksymalna szybkość, jaką osiągnęła, to 212 słów na minutę (konkretnie, o ile dobrze pamiętam z innego źródła, było to 1060 znaków na minutę)! Co ciekawe, Barbara Blackburn używała klawiatury Dvoraka (nie tej naszej, czyli tzw. QWERTY). A Ty jak szybko piszesz? :)
najdłuższe zdanie na świecie